Moja Mama dożyła pięknego wieku: 90 lat.

W maju tego roku zamierzała porzucić samotną a tym samym niezbyt bezpieczną dla seniora, egzystencję w miejskim bloku, przyjechać do Eko-Brzozówki i zamieszkać ze mną w starej chacie a z czasem w planowanym obok nowym domku. Chciała, abym ją sadzał na fotelu przed domkiem, wśród kwitnących bzów i innego kwiecia, słuchać treli ptaków... Cóż, źli ludzie (może bardziej: nieszczęśliwi) dokonali 3 maja napadu na mój domek, poczynili dużo szkód i przyjazd Mamy trzeba było odłożyć.

Czekała jeszcze, aż ogarnę sprawy, ale lato 2020 okazało się być jej ostatnim.

Odeszła w piękny wieczór babiego lata, 14 września. Odrzuciłem propozycje hospitalizacji, kroplówek, uporczywej terapii (tam się rodziny nie wspuszcza) i wiedziony przeczuciem pospiesznie przyjechałem z Brzozówki, by być obok Mamy na ostatnim etapie Jej życia...

Noc i następny dzień bardzo mną wstrząsnęły: Mama słabnącym głosem wołała swoją kochaną Mamę. Mówiła cichutko, że widzi osoby, w tym wojskowych: Nie widziałem oczyma, ale moja percepcja duchowa rozpoznała cienie mojego Dziadka (ułan 1919-1920) oraz Wujka (podchorąży 1939, uciekinier z transportu do Ostaszkowa). Tak! Jej najbliżsi przybyli, pomóc w przejściu tej ostatniej granicy. Tak więc, duchowo była przygotowana.

Byłem tak przygnębiony wydarzeniami zaistniałymi na przełomie sierpnia i września (w tym przebiciem opony w moim samochodzie, która pękła już na S-8), że nawet nie protestowałem gdy lekarz rodzinny, owszem przybył, ale zapomniał poradzić, że przysługuje Mamie fachowa opiekunka z OPS, recepty na to i owo...

Tak oto ostatnie dni ja, mój syn i jego narzeczona byliśmy medykami. A może bardziej piastunami. Majestat śmierci, obecnej już i gotowej zabrać żniwo, paradoksalnie uspokajał mnie podczas tych dni i nocy sam na sam z Mamą.

Aż odeszła do innego życia, przy mnie i wiernej młodszej koleżance, ta szlachetna Istota, która przeżyła wojnę i biedę, mała stabilizację, transformację i pozostała do końca Dobrym Człowiekiem: Lekarz weterynarii Wanda Fijałkowska-Korda, z domu Filipowicz.

 

P.S.

Kilka osób, które nie znało mojej Mamy, przeczytało to wspomnienie i odezwało się do mnie z dobrym słowem. Dziekuję! Spośród nich wzruszyła mnie Jadwiga Łopata, która powiedziała, że odczuła, jaką osobą była Ona za życia...

Moja chata i podwórze w Eko-Brzozówce. Nie zdążyłaś tu zamieszkać z nami Mamo...