Świętować pod koniec grudnia można na wiele sposobów.
Ja świętuję po słowiańsku, więc ruszyłem ponad 900 km na północny wschód. Tam, na Białorusi, w województwie witebskim jest Osada Rodowa Zwon-Gora. Gospodarze przyjęli mnie serdecznie i zaprosili do zwiedzania zaśnieżonych zagród i opłotków wsi, zaś po tym – do wspólnego ułożenia stosu polan i gałęzi na placu zabaw wioski. Wieczorem, w ciepłym domostwie Ałły i Władysława zebrało się kilka rodzin, które wysłuchały mojej gawędy o eko-Brzozówce i o polskim ruchu eko-wiosek.
Rankiem, 22 grudnia poszliśmy na pole od wschodniej strony i tam, ze śpiewem, zapaliliśmy pochodnie. Tak, w czasie Zimowego Słońcastania, rozpoczyna się pradawny obrzęd odrodzenia wiecznego ognia. Te kilka dni do dziś na Białorusi nazywają się каляда, po naszemu Kolenda. Mile wchodzący w polskie ucho język białoruski, którym na równi z rosyjskim mówią mieszkańcy Zwon-Gory, zawiera wiele słów, używanych w archaicznym polskim, przypominających czasy prasłowiańskie.
Ważnym elementem obrzędów świątecznych było pozbycie się złych emocji, obcych podczepień, wrogich programów. Zatem oczyszczenie. W tym rytuale dawni Słowianie z posługiwali się ogniem i wodą. Mimo mrozu, wielu Osadników obmyło się w zimnej wodzie, zaś paru mężczyzn weszło do przerębla w stawie Wołodii, który też zaprosił morsów i kibiców tego aktu do bani.
W południe zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy wioski (około 20 dorosłych i 11 dzieci) i zapłonął stos. Były śpiewy, korowód (symbol odwiecznej spirali życia) i pozorowane walki mężczyzn. Radość dzieci i dorosłych oraz dobre energie wszystkich aż wibrowały w powietrzu miedzy nami, nad wioską, województwem witebskim, Słowiańszczyzną i całym światem. Czułem, że ten płonący na stosie ogień wieczny, zapalony przez dobrych ludzi, w szlachetnych intencjach, oczyszcza złe emocje, błędy i choroby, i daje nam, wszystkim obecnym tego dnia, w tej wiosce na dalekiej, wyludnionej prowincji białoruskiej, szczodre dary!
Gdy wysoki stos spłonął, mężczyźni skakali przez ogień, zaś potem przebiegali boso po żarze, z okrzykami „Sława rodu!„. Przy tym ród XXI wieku to nie wspólnota kilkuset osób wywodzących się od wspólnego przodka lub zamieszkująca z dawna określone terytorium, lecz osoby, które poznawszy się postanowiły opuścić swe miasta, tamtejsze zajęcia i niektóre złe nawyki i zamieszkać w osadzie rodowej. Jej mieszkańcy inspirują się pradawną kulturą, opisaną w aryjsko-śłowiańskich Wedach i przyznają, że do działania pobudziły ich książki Władymira Megre o Anastazji ( którą ja uważam za postać literacką). Osada zaczęła powstawać w 2004 roku, gdy w zamieszkałej przez kilkoro samotnych staruszków wiosce zakupili gospodarstwa Władek i jego siostra Alona z małżonkami. Byli entuzjaści, którzy nie wytrzymali próby życia (zwłaszcza w zimie) na wsi odległej 20 km od szkoły, sklepu i urzędu gminnego. Ale przez te lata wytworzyła się zwarta społeczność ludzi, których łączy ważny cel i żyją w zgodzie. Ważne sprawy omawiane są i decydowane starosłowiańska metodą wiecową. Założyciele Osady na początku uchwalili deklarację zasad, która w paru punktach jest zbieżna z naszym Prawem Eko-Osady Brzozówka z 2017 roku… Ponadto istotnymi zaleceniami jest w Zwon-Gorze zakaz spożywania alkoholu i hodowania zwierząt na ubój.
Gościnność białoruska to dawna tradycja. Zresztą spostrzegłem tu sporo elementów wspólnego dziedzictwa I Rzeczypospolitej, mimo że od 1772 r. województwo witebskie było od niej oderwane. Piękne jest też to, że po obrzędzie ognia dwa domy zaprosiły wszystkich na obiad, zaś wieczorem na kolację. W pierwszym domu mieszkają seniorzy Osady – Margarita i Oleg Smolańscy. Jest to stara, tutejsza rodzina szlachecka. Gospodarze, gościnni jak na zaścianek przystało, poczęstowali całą rozbawioną czeredę gorącym barszczem i innymi daniami jarskimi. Przed jedzeniem wzięliśmy się za ręce, aby podziękować Stwórcy za dary na naszym stole.
Święta w pełni. Na wieczerzę wszyscy osadnicy zbierają się w dużej sieni domu Władka i Ałły. Tam przychodzi na chwilę Oleś, szczęśliwy tata. Jego żona urodziła rano synka, w ich małym domku. Pomagała akuszerka, która tuż przed porodem przyjechała z Witebska. Zresztą większość dzieci Osady urodziła się w domach! Osadnicy bowiem unikają oficjalnej służby zdrowia, chemicznych tabletek i szczepionek. To nie kontestatorzy. Nie walczą z czymś tam, nie chodzą na demonstracje. Po prostu wysiedli z pędzącego donikąd tramwaju na tym przystanku i jest im tak dobrze. A innym pokazują drogę, do niczego wszelako nie namawiając.
Oleś został przez nas kilka razy podrzucony do góry i pobiegł do swojej ubogaconej rodzinki.
Osadnicy, w odświętnych lnianych, haftowanych strojach, rozsiedli się i zaczęły się występy artystyczne. Każdy dom przygotował piosenkę, wiersze albo małą formę teatralną. Mnie najbardziej podobał się taneczny występ rodziny moich gospodarzy, w którym rej wodziły utalentowane siostry Łada i Dobriana (lat 10 i 8).
Na koniec części artystycznej, Ałła poprowadziła taniec dworski, do muzyki mińskiego zespołu „Tutejsza Szlachta”. https://www.youtube.com/watch?v=2Od5ikQeM6A
A jak Ci było miło o Osadzie Zwon-Gora czytać, to sobie obejrzyj:
https://www.youtube.com/watch?v=40BW8EA9Es&fbclid=IwAR3KOKhN6X63ZiyTcGQr47IZ8voCGnJwWdXqoWLZSoMj4_wduEoI4lCkqWc
Czas było się żegnać. Ostatni wieczorny autobus zawiózł mnie do Witebska i po 20 godzinach podróży byłem już w naszej Brzozówce.
Tu, wśród Osadników, na Kręgu Kamiennym, zapaliliśmy nasz płomień wiecznego ognia. Niech nas wszystkich, w tym Ciebie czytającą/czytającego moje słowa, oczyszcza i ogrzewa. I oświetla drogę.
Szczodrych Godów! Sława!
Paweł A. Fijałkowski, 24 grudnia 2018